Islandia – Wrażenia (część 2)

Sólheimasandur Airplane Wreck

Nie ma co się obijać, obiecaliśmy wam więcej. Obiecaliśmy was zabrać w niesamowite miejsca i pokazać wam trochę krainy lodu i ognia. W poprzednim wpisie uchyliliśmy rąbka tajemnicy i mamy nadzieję, że wzbudziliśmy w Was żądzę na więcej. Zatem, żeby już nie przeciągać i nie odbierać wam kolejnych cennych minut, zapraszam w dalszą podróż!

Pogoda zmienną jest!

Poprzedni wpis zakończyliśmy na naszym pierwszym noclegu pod wodospadem Skogarfoss i nocnych atrakcjach zapewnionych przez Matkę Naturę. Ale pamiętacie jaka była pogoda jak się kładliśmy? Dla przypomnienia zdjęcie poniżej:

Skogafoss – Dzień Wcześniej

Cóż, tak było dzień wcześniej, natomiast po przebudzeniu naszym oczom ukazało się otoczenie w białych kolorach. Tak w nocy spadł śnieg. Czy było nam przez to zimniej? Raczej nie. Wiecie kiedy odczuliśmy ziąb? Kiedy nadeszła pora śniadania i trzeba było coś zjeść. Spośród “szerokiego asortymentu” zdecydowaliśmy się na płatki z mlekiem. Jak się możecie domyślić mleko było lodowate. I choć osobiście wolimy zimne, a nie ciepłe mleko do płatków, to to było stanowczo za zimne.

Ale jak mówią: jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.
Zatem bez marudzenia, zjedliśmy, ogarnęliśmy naszą “sypialnię” i trzeba było udać się w dalszą drogę, zwłaszcza, że przy Skogafoss rozpętała się zamieć śnieżna.

Skogafoss z rana

Poczekaj 5 minut!

Wiecie, co jest w Islandii najlepsze? Pogoda! Zdziwieni? Już wam pędzę z wyjaśnieniami. Skogafoss opuszczaliśmy otoczeni śnieżną zamiecią, płatki śniegu wirowały naokoło tak mocno, że chcąc wykonać zdjęcie wodospadu w śnieżnej aurze, nie było się w stanie go zobaczyć.
Nie powiem, że byliśmy zachwyceni z tego faktu, gdyż wędrówki w takich warunkach, nie należą do najprzyjemniejszych. Człowiek szybciej marznie, a brak słońca wpływa posępnie na humoru. Ale do rzeczy. Mimo początkowych obaw, wszystko się dobrze ułożyło. Wystarczyło wyjechać na główną drogę, oddalić się o jakieś niecałe 10 km, żeby pogoda uległa zmianie. Po śnieżycy nie było ani śladu, no może jedynie w postaci lekko opruszonych bielą pól, a na jej miejsce pojawiło się piękne słońce, w którego kierunku zmierzaliśmy, ponieważ kierowaliśmy się na wschód. Pogoda jeszcze nie raz miała nas zaskoczyć, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nawet sami Islandczycy żartują sobie mówiąc do turystów, że jeżeli nie podoba się im pogoda, to niech poczekają 5 minut. I faktycznie tak jest. Albo wystarczy chwilę odczekać, albo odjechać kawałek, a wszystko może wyglądać zupełnie inaczej.

Kierunek Vik
Pogodowy magnes

Vik i Myrdal

Ale koniec opowiastek o pogodzie. Jak już wspomniałam, nasze dalsze plany podróży zakładały udanie się bardziej na wschód i dojechanie, aż do gminy Vik. Po drodze mijaliśmy kilka atrakcji, ale o nich później, gdyż zahaczyliśmy o nie dopiero w drodze powrotnej, zatem żeby wszystko było chronologicznie, skupmy się na Viku.
W gminie Vik zlokalizowanych jest wiele atrakcji związanych z oceanem, począwszy od wielu plaż, poprzez latarnie morskie, aż do niezwykłych skał ukształtowanych przez dzikie fale.
Swoją przygodę z tym regionem rozpoczęliśmy delikatnie. Gdy dotarliśmy do Viku postanowiliśmy dotankować auto i zakupić lepszą zapalniczkę, zaczynając tym samym dzień z nastawieniem, że dziś zjemy coś ciepłego.
Zaparkowaliśmy w pobliżu stacji, spod której udaliśmy się na pierwszą plażę na Islandii, gdzie z bliska udało nam się zobaczyć ogrom oceanu. Woda była niezwykle wzburzona, coś zupełnie innego niż widok naszego polskiego morza. Wtedy jeszcze nie czuliśmy strachu i respektu do tego żywiołu, bo ocean to żywioł sam w sobie, a nie tylko woda.

Plaża Vik

Wszystkie takie same

Niestety kolejna atrakcja znajdowała się tak blisko, a jednak tak daleko. A dokładniej, była tuż za załomem, który stanowiła wysoka góra, ale nie dało się przejść plażą. Zatem mimo niewielkiej odległości musieliśmy się cofnąć i dotrzeć tam od drugiej strony. Ale zanim zdradzę wam, cóż to za miejsce, chciałabym powiedzieć wam o jednym fajnym elemencie islandzkiej architektury.
Jadąc do Viku, już z daleka na wzgórzu dostrzegliśmy stojący majestatycznie, skąpany w słońcu kościółek. Dokładnie, dobrze czytacie, elementem architektury, którym chciałam się z wami podzielić jest budowla sakralna. Ale wiecie dlaczego?
Ponieważ poza obszarem Reykjaviku większość kościółków wygląda właśnie tak, jak ten widoczny na zdjęciu poniżej. Jednonawowy, z niewielką wieżyczką. Jasne ściany, w oknach brak witraży i zwykle ceglaste dachy. Jednak mimo swej prostoty, można by rzec zwykłej konstrukcji, niczym się nie wyróżniającej, od kościółka emanował spokój i godność. Nie potrzeba było pozłacanych ornamentów i miliona szczegółów.
Ale właśnie ta jednorodność samych budowli, wzbudziła w nas największe zdziwienie. Z daleka każdy już wiedział, że to kościół.
Dodatkowo ze wzgórza, na którym znajdował się kościół roztaczał się niezwykły widok.

Kościół w Vik

Czarna plaża

Koniec o architekturze, naszym kolejnym punktem, który wyżej starałam się ukryć, jest atrakcja zwana Czarną Plażą (Reynisfjara Black Sand Beach). Z początku myśleliśmy, że plaża zawdzięcza swoją nazwę czarnym skałom, jednak po przybyciu na miejsce, zmieniliśmy zdanie, widząc czarny piasek. I to dosłownie, czarny jak smoła. Jedno jest pewne, człowiek raczej nie położy tam ręcznika i nie będzie się opalać. Piasek jest średnio przyjemny w dotyku, nie jest to ten delikatny piaseczek z polskich plaż. Dodatkowo straszny wiatr, też nie zachęca do opalania. O kąpieli można zapomnieć. Fale są tak zdradliwe, że warto się mieć na baczności. Wydaje Ci się, że cały czas rozbijają się jakieś 5m od Ciebie, po czym nagle nie wiadomo skąd nadchodzi fala, a Ty kończysz z mokrym wszystkim, aż do kolan. Lub jak co poniektórzy, aż do majtek. I jedyne co Ci zostaje, to się przebrać w suche rzeczy, bo tak jesteś mokry. Także zapamiętajcie sobie, uważajcie na fale i nie patrzcie, co się znajduje za skałą, bo stamtąd to na pewno nie uda wam się uciec na czas.
Kolejna atrakcja na tej plaży, to charakterystyczna grota, wyżłobiona przez ocean. Dlaczego charakterystyczna? Ponieważ jej ściany zbudowane są z przylegających do siebie prostopadłościanów, które wyglądają jakby zostały wyciosane. Jest to nie do pomyślenia, że jest to efektem wielu lat działania wody. Zwykle skały pod działaniem wody robią się gładkie i obłe, a tu wręcz przeciwnie, zobaczcie sami.
Kinomanom grota może się skojarzyć z jednym filmem. Wiecie w którym filmie ją wykorzystano?

Islandia
Czarna Plaża
Grota na Czarnej Plaży

Pierwszy gorący posiłek

Kiedy poznaliśmy już bliżej, czym jest ocean i jak jest nieprzewidywalny, postanowiliśmy udać się wyżej, aby popatrzeć na niego z bezpiecznej odległości, a konkretnie z góry. Choć początkowo w naszych planach było odwiedzenie latarni morskiej, znajdującej się na klifie, to niestety, ale musieliśmy zmienić nasze plany. Droga, która prowadziła na górę była strasznie wąska, żwirowa, nie utwardzana, a do tego stroma. I choć Szymon pochodzi z gór, to jednak postanowiliśmy nie wjeżdżać, gdyż Corolla nie jest jednak autem, na takie wyprawy. Moglibyśmy wejść, jednak u podnóża nie było żadnego parkingu, gdzie moglibyśmy zostawić auto.
Na szczęście nic straconego, jadąc z powrotem, na rozwidleniu, nie skierowaliśmy się ku głównej trasie, a pojechaliśmy bardziej wgłąb. To był strzał w 10. W pewnym momencie jechaliśmy przez drogę otoczoną z dwóch stron wodą. Droga stanowiła swego rodzaju most. A na końcu drogi znajdowała się Kirkjufjara Beach, a właściwie był to widok z klifu nad plażą, gdyż sama plaża jest zamknięta dla ludzi od stycznia tego roku, ze względu na duże niebezpieczeństwo śmierci w wyniku porwania przez fale. Uwierzcie mi, nie pomyślałam nawet o zejściu na plażę, ponieważ z góry widać było, że plaża jest bardzo często zalewana. I widząc ją pomyślałam sobie, raz jest, raz jej nie ma.

Kirkjufjara Beach

Dodatkowo na klifie znajdowały się wielkie kamienne bloki wraz z kawałkami ciężkich łańcuchów, które kiedyś służyły do cumowania. Jedynie zastanawialiśmy się, jak tu musiała kiedyś wysoko sięgać woda, że możliwym było zacumowanie statków.
W tamtym miejscu podjęliśmy próbę odpalenia butli. I wiecie co? Udało się i w końcu mogliśmy zjeść coś ciepłego i zrobić herbaty do termosu. Co ciekawe, woda, którą kupiliśmy w Bonusie … okazała się gazowana  ale nie przeszkodziło to ani  herbacie ani zupce chińskiej.

Kirkjufjara Beach
Panorama Kirkjufjara Beach

Uwaga z obiektami latającymi

Naszym kolejnym punktem podróży był słynny wrak samolotu Dakota C-117 – Sólheimasandur Airplane Wreck. Jest to wrak samolotu z 1973 roku. Samolot musiał nagle lądować z powodu dużych oblodzeń maszyny. Nikt nie zginął. Jest to dość ponury widok, gdyż maszyna nie posiada ogona ani skrzydeł, a do tego w pozostałościach widać liczne dziury, które dodatkowo są naruszone przez czarny piasek, ponieważ wrak znajduje się na plaży – o piasku identycznym jak na wspomnianej powyżej Czarnej Plaży. Kiedyś możliwym był dojazd do samolotu autem, jednak niestety nie każdy turysta potrafi się zachować, a że wrak położony jest na terenie prywatnym, toteż dojazd został zamknięty. Aktualnie przy głównej drodze znajduje się parking, od którego idzie wyznaczona ścieżka. Nie można powiedzieć, że idąc spacerkiem do miejsca docelowego jest co podziwiać, bo zarówno po prawej, jak i po lewej stronie rozciągają się pola – nieużytki, ponieważ wszystko pokryte jest kamieniami.
Przy samolocie chcieliśmy porobić kilka ujęć dronem oraz wykonać ładne zdjęcia. Rzeczywistość okazała się brutalna, a my najedliśmy się strachu, kiedy nagle straciliśmy łączność na linii kontroler – dron. Kontroler nagle sam się wyłączył. Na nasze szczęście dron bezpiecznie powrócił na miejsce startu i wylądował. Także teraz już wiecie, skąd taki tytuł akapitu. Byliśmy dodatkowo świadkami kręcenia teledysku dla BBC France. Kto wie, może nasz latający w kółko dron będzie dekoracją na nim.

Sólheimasandur Airplane Wreck

Lodowy czar

Ostatnim punktem tego dnia, było zobaczenie na żywo lodowca. Dlatego też w drodze powrotnej zahaczyliśmy o lodowiec znajdujący się zaledwie kilkanaście kilometrów od wraku samolotu. Ze względu na pogodę i śliskie podłoże, byliśmy zmuszeni do podziwiania tak dużej masy lodu niestety z odległości, ponieważ bezpieczne zejście było możliwe tylko w rakach, których jak możecie przypuszczać nie posiadaliśmy.
Ale nawet z daleka można było zauważyć ten charakterystyczny niebieskawo-turkusowy kolor lodu przebijający się spod cienkiej warstwy śniegu. Dodatkowo na grzbietach widoczne były zabrudzenia – czarny piasek i kamienie. A całość z daleka wyglądała jak z jakiegoś komiksu. Zresztą sami możecie to ocenić na podstawie zdjęcia.

Lodowiec jak z komiksu

Selfoss

Po dniu pełnym przygód, gdy nabraliśmy pokory do oceanu, zobaczyliśmy wiele niezwykłych widoków, wystraszyliśmy się trochę, wypadało udać się na spoczynek. Jednak zanim to nastąpiło trzeba było dojechać do miejscowości Selfoss, w której znajdował się nasz camping. Po dojechaniu na miejsce i zapłaceniu za miejsce postojowe, porozmawialiśmy z pracującym tam panem na temat stanu dróg na Golden Circle. Pan był na tyle uprzejmy, że sprawdził nam online, jak się ma sytuacja z drogami. Trochę się również zdziwił, kiedy na jego pytanie, które to nasze auto, odpowiedzieliśmy Corolla. Plus jeszcze większe było jego zdziwienie, kiedy powiedzieliśmy mu, że tak, będziemy w nim spać. Przynajmniej się pośmialiśmy. W cenie miejsca były sanitariaty i kuchnia. Wszystko w jak najlepszym porządku. Gorący prysznic i wygrzanie się w ciepłej kuchni, było idealnym zwieńczeniem tego dnia.

Przed Wami kolejna dawka zdjęć! I do przeczytania lub obejrzenia w 3 części naszych wrażeń z Islandii.

A kto nie czytał poprzedniej części to zapraszamy tutaj.